Niedzwiedz - 2008-07-22 16:10:23

Magda Hartman | Wtorek [22.07.2008, 7:12]



Ksiądz: zróbcie coś, żeby moje dziecko nie żyło



http://e.pardon.pl/pa983/717fb5be001db94948857415


(fot. PAP)

Dwa przykłady dbałości w Polsce o dzieci już narodzone przyniósł dzień wczorajszy. W Warszawie tuż po porodzie wyrzucono oknem niemowlę. Zaś na Śląsku ksiądz namawiał lekarkę do... zabicia noworodka, którego był ojcem.

Jak czytamy w dzienniku "Polska", ksiądz Wieńczysław Ł. (45), proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Janikach, przywiózł do  Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Częstochowie Edytę L. - będącą z nim w zaawansowanej ciąży. Były powikłania.

Wada łożyska zagrażała życiu dziecka. Mimo to położnica przez trzy dni nie zgadzała się na cesarskie cięcie.

Tymczasem ksiądz, który jej przez cały ten czas towarzyszył, tłumaczył lekarzom, że lepiej, żeby to dziecko zmarło. Lekarze twierdzą, że Edyta L. była pod ogromnym wpływem księdza - i że to on nakłaniał ją, by nie zgadzała się na zabieg. "Zachowywała się jak emocjonalnie uzależniona", mówią pracownicy szpitala.

W końcu jednak Edyta L. uległa namowom lekarzy. Zabieg się udał, urodziła się zdrowa dziewczynka. Wówczas ksiądz, nie kryjąc złości, powiedział doktor Ewie Jaśkiewicz tak:

Mogłaby pani coś zrobić, żeby to dziecko nie żyło?

W szpitalu już wszyscy wiedzieli, że Wieńczysław Ł. jest księdzem - choć był po cywilnemu i wyraźnie swój zawód ukrywał. Personel zawiadomił prokuraturę. Toczy się postępowanie przygotowawcze, księdzu nie postawiono jeszcze zarzutów. Teoretycznie za nakłanianie do morderstwa może grozić dożywocie.

Edyta L. mieszka z rodzicami w małej parafii księdza Wieńczysława. Jej ojciec, Franciszek L., twierdzi że ksiądz jeszcze przed rozwiązaniem rozmawiał z nim o przyszłości dziecka.

Powiedział, że można je oddać. Opowiadał, że wystarczy jakieś papiery wypisać i można je zostawić w szpitalu. Mówił: Jakby było ułomne albo chore, to sobie rady nie dacie. Jak się nie zgodziłem, to mi kazał jakiś papier podpisać, że ja mam dziecko wychowywać. Ja mogę pomóc jako dziadek, ale wychowywać to jest obowiązek ojca.

Obecnie nie wiadomo, gdzie jest ksiądz Ł. Ostatni raz widziano go w niedzielę, gdy odprawiał mszę. Ciekawe, czy w kazaniu opowiadał o trosce o "dzieci nienarodzone".

To jest, oczywiście, dość drastyczny przykład bezduszności. Ale chyba jednak stanowiący część szerszego zjawiska. Otóż w częstochowskim szpitalu aborcja nie wchodziła w grę - zatem nie było dyżurnego działacza pro-life, który warowałby przy położnicy.

Życia tego dziecka - przed własnym ojcem-księdzem - nie strzegł żaden ksiądz Podstawka. I nie zrobił z tego skandalu na całą Polskę. Troska środowisk pro-life o dzieci wydaje się więc odrobinę wybiórcza.

Żaden przyzwoity człowiek nie powie, że aborcja jest czymś dobrym. Jednak życiem dzieci już narodzonych Kościół katolicki, księża i organizacje pro-life przejmują się jakby trochę mniej.

A mówiąc dosadnie - wcale. Dlatego zastanówmy się: czy ksiądz Ł. rzeczywiście jest aż takim zwyrodnialcem? Przecież najważniejsze, że nie było aborcji. A zatem, tak właściwie wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Bo co się dzieje z dzieckiem narodzonym, to już jego sprawa.

dentysta dziecięcy pakiety wellness Ciechocinek